- Proszę! - Zawołałem raz jeszcze.
Nie wiedziałem czy zaraz nas obu nie dobiją, może wracali z miasta, może już słyszeli o ataku, a może będziemy mieć szczęście. Nigdy nie dłużyły mi się sekundy jak teraz. Słyszałem jak szepczą między sobą w niezrozumiałym dla mnie języku. Beng, Marime mulo.
W końcu jednak kilka osób opuściło broń.
- Zostaw go i odejdź, diabła nie wpuścimy. - Odezwał się mężczyzna, który trzymał różdżkę w górze.
- Pomożemy mu. - Powiedziała starsza kobieta stojąca za nim. Mówiła dość łamanym angielskim.
Nie wiedziałem co począć, zostawić go? Ale, nie miałem dużego wyboru. Położyłem Reno na ziemi. W razie czego zdążę do niego dobiec, taki ustalałem sobie w głowie plan. Zostawiłem go otulony w mój płaszcz i zacząłem iść do tyłu. Gdy uznali, że jestem dość daleko podeszli do niego. Jedna z młodszych kobieta przybiegła z jakąś torebką. Z daleka ciężko mi było ocenić co to. Śledziłem odgłos serca Reno. Podali mu coś na język, miałem nadzieję, że mu pomogą.